Początek pieśni I, w tłum. Andrzeja Sosnowskiego:
I wnet poszliśmy na okręt,
Kil nawy na fale, z brzegu na zbożne morze, i
Maszt stawiamy i żagiel na ten czarny okręt,
Owce na pokład wnosimy, i nasze ciała
Ciężkie od łez, a wiatr od rufy
Niesie nas w morze z wybrzuszonym żaglem,
Kirke to gra, pięknie trefionej bogini.
And then went down to the ship,
Set keel to breakers, forth on the godly sea, and
We set up mast and sail on that swart ship,
Bore sheep aboard her, and our bodies also
Heavy with weeping, and winds from sternward
Bore us onward with bellying canvas,
Crice's this craft, the trim-coifed goddess.
Imię czarodziejki Kirke pod koniec pierwszego zdania „Pieśni” naprowadza na kurs „Odysei”. W tłumaczeniu zniknęła zupełnie wieloznaczność Crice’s craft. Sosnowski przetłumaczył craft jako gra, czyli skojarzenia z muzyką i z grami. Natomiast craft to oczywiście okręt, ale także zręczność, sztuka w znaczeniu nie tyle artystycznym, co zręcznościowym właśnie, więc może raczej sztuczka.
A więc nasze wejście na okręt, postawienie żagla, początek podróży (każde czytanie jest podróżą) zainspirowane jest przez czarodziejkę, Kirke. To ona nadaje kierunek. A kieruje żeglarzy prosto do krainy śmierci.
Odyseusz, włóczęga. Jak zauważa Bauman, Odyseusz to archetyp Europejczyka. Europejczycy – włóczędzy, podróżnicy, kolonizatorzy, awanturnicy, to oni odkrywają cały świat. Nie było odkrycia Europy – pisze Bauman – było odkrycie Ameryki i innych, ale nikt nigdy nie odkrył Europy. W żadnej innej kulturze poza europejską (a więc i amerykańską) nie istnieje odpowiednik słowa –awanturnik- z jego pozytywnym wydźwiękiem. Awanturnik to łowca przygód. Przygoda, adventure to coś pożądanego, coś czemu chce się wychodzić naprzeciw, coś, bez czego życie jest nudne. Przygoda, jako fundament Europy – brzmi paradoksalnie, Bauman jest przekonujący z tą przygodą.
Relacje znajomych mi podróżników mają wspólny element – ludzie z innych kultur poza euroamerykańską – nie rozumieją, dlaczego my tak lubimy podróże, po cholerę komu wspinać się na tę górę obok wioski, na której nikt z tej wioski nigdy nie był, bo przecież tam nic nie ma. Nic pożytecznego.
Odyseusz podróżuje nie dla łupów, nie po to, żeby kogoś podbić, nie ma też konkretnego celu, po prostu nie bardzo chce mu się wracać do domu i do osiadłego życia.
Ten obraz, ten motyw – wyobraź sobie, że wsiadasz na okręt, żaglowiec, wiatr wieje w żagle, za chwilę okręt odbije, popłyniesz gdzieś w nieznane, nie wiesz gdzie, nie masz żadnego celu, może za rogiem czeka cię śmierć, może wyspa skarbów, może nic, niespodzianka jest w środku przygody. Jeśli jesteś Europejką/Europejczykiem, jeśli jesteś Odyseuszem ten obraz będzie dla ciebie kuszący. W kulturach azjatyckich, afrykańskich, rdzennych amerykańskich, australijskich – ta pokusa jest rodzajem głupoty.
Przygoda to także przygoda intelektualna, to także wychodzenie w nieznane przy pomocy umysłu i wyobraźni, może nawet bardziej. Ciągłe wychodzenie poza ustalony obraz świata, ustalone prawdy to też odyseja. Można zabłądzić, można zginąć, ale się poszukuje – CZEGOŚ.
Jest w tym i zbrodnia i krew i niszczenie osiadłych cywilizacji i łupieżcze kolonie i cynizm i europejskie wojny. Ale jest i druga strona.
Odyseusz nie zostaje oceniony, nie jest osądzony. Ani na plus ani na minus. W „Odysei” nie ma niczego takiego jak ocena postępowania głównego bohatera, nie ma żadnego wskazania ze strony opowiadającego. To po prostu jest.
Wsiadamy więc na okręt. Chcemy tego, chociaż nie mamy pojęcia, co nas czeka, a obawy są jak najgorsze.
Wywołać w sobie to uczucie, kiedy się wchodzi na pokład, decydując się.
Kraina Kirke to czarodziejski raj na ziemi. Poczucie bezpieczeństwa, przyjemności, dostatek wszystkiego, rajska wyspa, nic dziwnego, że są tacy, co chcą zostać tu na stałe. Odyseusz też nie jest bynajmniej ascetą. Korzysta z upojnej gościnności czarodziejki przez okrągły rok. Rozkochuje ją w sobie. Łotr. Uczty, taniec, wino i śpiew. Nie trzeba o nic się martwić, szukać żadnych wyzwań, ryzykować, nie trzeba już niczego szukać, można tu zostać.
Kirke ma jedną nieprzyjemną cechę. Przemienia ludzi w świnie.
A Odys mówi, że chce do domu. Że chce na morze i płynąć do domu. Nie chce więcej u Kirke. Na Odysie ciąży jednak przekleństwo, z jego powodu nie może trafić do domu.
Kirke mu ulega (a może to tylko gra z jej strony, jej zręczność). Daje mu wszystko, czego mu potrzeba na drogę i wysyła do Hadesu, do krainy zmarłych (później, u Dantego, Hades to Piekło, stąd wskazywanie, że podobnie jak w „Boskiej Komedii”, podróż przez „Pieśni” Pounda zaczyna się od przejścia przez Piekło), aby tam wywołał ducha zmarłego wieszczka tebańskiego Tejrezjasza i zapytał go o drogę.
Ryzyko jest ogromne, bo z Hadesu się nie wraca, a wyjątki potwierdzają regułę. Reguła jest taka, że kto raz tam wszedł, nigdy stamtąd nie wyjdzie, nawet jeśli będzie mu się wydawało, że już wyszedł. Ryzyko jest ogromne, bo trzeba zaufać Kirke, która jest piękna i w ogóle cudna, ale... Rozważając wszystkie okoliczności można powiedzieć, że decyzja Odyseusza i jego załogi (niektórzy zostali) jest szaleńcza, brawurowa, na krawędzi (warto zwrócić uwagę, że wszystkie te trzy określenia w naszej kulturze kojarzą się dobrze).
A więc to uczucie, kiedy wchodzisz na pokład tego okrętu, który za chwilę pozostawi za sobą rozkosze czarodziejskiej wyspy i ruszy do ponurej krainy śmierci w nadziei, że uda mu się ją opuścić. Wnosisz, jako członek załogi owce, które, za radą Kirke, zostaną zabite, gdy dotrzecie do celu, a ich krew przywabi umarłych. Ani te owce, ani ty nie wiesz, co cię czeka.
Ciała są ciężkie od łez, bo szkoda zostawiać to wszystko za sobą, wiedząc, że najprawdopodobniej, że prawie na pewno już nigdy tego nie zobaczysz. A jednak się decydujesz. Choć masz wolną wolę. Jednak nie chcesz tu zostać. Płaczesz za tym, a jednak wchodzisz na ten ponury statek, stawiasz maszt, czujesz już zapach dalekiego morza, na którym zdany jesteś całkowicie na łaskę bogów jedynie. Odpływasz, pięknowłosa Kirke żegna nas z dziwnym uśmiechem.