Archiwum czerwiec 2005


cze 30 2005 Stańko woli hip hop
Komentarze: 0

Jazz jest szkolny, nobliwy, mieszczański

– mówi zrelaksowany Tomasz Stańko, któremu bardziej podoba się hip-hop.

Stańko przyjął nas w garderobie damskiej Teatru Banialuka.

 

KLEMENS: Mówią, że po koncercie niechętnie udziela Pan wywiadów.

- Nie, nie. Właśnie teraz jest lepiej, bo przed jestem skoncentrowany, a po - już są luzy.

- Mówią, że w ogóle niechętnie udziela Pan wywiadów.

- No bo ja jestem leniwy człowiek. Nie chce mi się.

- To jak czuje się jazzman po koncercie?

- Czuje się zrelaksowany, bo jest to pewnego rodzaju spełnienie. To można trochę do miłości porównać. Zawsze jest dobrze po. Muzyka improwizowana ma jedną rzecz, której nie mają inne muzyki - jest bardzo duża przyjemność grania, większa przyjemność tworzenia. Ale mimo to zawsze jest pewien rodzaj skupienia, koncentracji. Koncert to i fizyczny wysiłek, i psychiczny. Stąd podwójna przyjemność po skończeniu.

- Jan „Ptaszyn” Wróblewski kilkakrotnie powtarzał, jak bardzo denerwuje go mówienie, że jazz się kończy. Co Pan o tym myśli?

- To jest pytanie, które ja też sobie zadaję. „Ptak” podchodzi do tego emocjonalnie, bo kocha tę muzykę. Ja bardzo na zimno... Wydaje mi się, że to w ogóle całej sztuki dotyczy... Co to znaczy koniec jazzu? Czy ten jazz w ogóle był? Era jazzu to jest bardziej literackie określenie odnoszące się do lat trzydziestych XX wieku, do pewnego stylu życia. Dla mnie jazz to jest Coltrain, Davis, to są ludzie, którzy działali w tych czasach i którzy stworzyli pewną określoną jakość i to nie zniknie nigdy. No bo oni są. Byli. To jest tak, jakby się mówiło, że barok się kończy. Barok się, wiadomo, skończył, bo potem przyszedł romantyzm.

- To kończy się, czy nie?

- Nie ma dokładnej odpowiedzi na to pytanie. To nie jest, jak dwa plus dwa. Nawet matematyka jest już inna.

- A czuje Pan, że to jest schyłek?

- Czuję zdecydowanie, że to jest schyłek. Schyłek kultury europejskiej, która zaczęła się od Greków. Wyraźnie to czuję. Rozpoczyna się w Stanach nowa kultura - światowa, która łączy doświadczenia innych kultur. Nasza grecka, biała kultura miała swoje apogeum w romantyzmie, a teraz się to wszystko spełnia. Ja jestem niewątpliwie zaczepiony w europejskiej kulturze, bo takie było moje wychowanie i szkolnictwo, i wszystko. Wprawdzie nie studiowałem łaciny, ale tak jakbym studiował, bo była jakaś ciągłość (zresztą nawet studiowałem rok). Ale widzę, że się dzieją inne rzeczy. Trudno żądać od ludzi, którzy grają hip-hop, żeby się interesowali Bethovenem w taki sposób, jak my.

- Niektórzy jazzmani wchodzą w tę nową kulturę...

- Ja też. Bardzo lubię tę kulturę. Niezwykle mi odpowiada.

- Muzyczna też?

- Bardzo.

- Nawet popularna?

- Bardzo lubię popową muzykę. Bardzo lubię Whitney Houston, lubię te kobiece, czarne zespoły, bo są ładne. Ładnie grają. To jest ładna muzyka. Lubię bardzo George’a Michaela. Lubię Joe Cockera. Bardzo lubię Red Hot Chilli Peiper.

- A muzykę techno?

- Muzykę techno mniej lubię, bo nie znam na tyle dobrych muzyk techno. Natomiast bardzo lubię hip-hop. Lubię ten cały drumm and bass. Techno mi się mniej podoba, bo jest bardzo proste. Nie jest tak wyrafinowane jak niektóre rzeczy z hip-hopu lub z drumm and bassu.

- Zgadza się Pan z opinią, że środki masowego przekazu w Polsce za mało lansują jazz?

- Nie odczuwam tego. Znamię dzisiejszych czasów jest takie, że istnieje masa różnych gatunków muzyk. W samej muzyce młodzieżowej jest taka mnogość.

- Nie martwi to pana?

- Nie. Zdecydowanie nie. Nie ma to wpływu na moje życie. Co znaczy, że nie lansują jazzu? Jak się ma kreatywną muzykę i się jest silnym, to piszą o tym.

- Jaki będzie jazz za 50 lat?

- Nie wiem.

- Ale się nie skończy?

- Może się skończy. Trudno powiedzieć. Zależy od tego, jacy ludzie przychodzą. Za moich czasów do jazzu się garnęli najbardziej kreatywni, młodzi ludzie. Jak ktoś ma 17 lat i ma w sobie jakąś iskrę i siłę, to garnie się do tego, co jest na fali, prawda? Tak było ze mną. Zdecydowałem się na jazz, bowiem w tym czasie był Komeda i jazz był bardzo silną, wielką, wspaniałą, kreatywną sztuką o olbrzymim prestiżu artystycznym, dającym młodemu możliwości bycia bardzo kreatywnym, grania nowych rzeczy. Dzisiaj jest inaczej. Dzisiaj jak ktoś ma 17 lat, to się patrzy na hip-hop. Jeśli moja córka ma takie same skłonności jak ja, to się interesuje hip-hopem, bowiem jazz jest szkolny, nobliwy, mieszczański. Inni ludzie go wybierają – Moniuszkowie! (śmiech) Tak, Moniuszkowie... ha, ha, ha.

- Więc, co Pan myśli o tej młodzieży, która teraz wybiera jazz?

- To są innego typu ludzie, którzy stabilizują tę muzykę.

- Ale to już nie są ci najbardziej kreatywni?

- Oni mają innego typu kreatywność – ustabilizowania. No, jak widzicie, gram ze świetnymi młodymi muzykami. Nigdy nie miałem w Polsce tak dobrego, młodego zespołu.

- A gdyby pan dzisiaj wybierał?

- Ja bym wybrał na pewno hip hop. Wszystko mi się tam bardziej podoba. To jest wszystko względne, co kto lubi. Jeden lubi być Marsalisem – mieszczaninem, a inny chce być Moniuszką albo, na przykład, Musorgskim.

 

Wywiad ukazał się w„Lunaparku” .

 

klemens : :
cze 29 2005 Japonia?
Komentarze: 1

Ale kto tu zagląda z Japonii? Powiedz coś Japończyku.

E. Pound - interesująca notka na www.liternacka.blog.onet.pl      Czy został faszystą dla pieniędzy? Rola napletka w psychice. Hitler jak Joanna D'Arc.

klemens : :
cze 28 2005 zawieszenie klubu
Komentarze: 0

Hej! Notka wewnętrzna. Do wszystkich znajomych, którzy chodzili do mnie na Klub Literacko-Dziennikarski na Słowackiego! 8 lipca o godz. 18.00 - zapraszam was na zajęcia, podczas których nastąpi Oficjalne Zawieszenie Działalności Klubu! Przychodźcie chętnie i bez stresu. nie Obowiązują stroje wieczorowe.

trzask prask

klemens : :
cze 28 2005 Ptaszyn lubi snobów
Komentarze: 0

Snobizm mi nie przeszkadza

– mówi Jan „Ptaszyn” Wróblewski.

W tle słychać saksofon Janusza Muniaka, który akurat ma próbę przed wieczornym koncertem. „Ptaszyn” zamierza zapalić papierosa w holu teatru „Banialuka” i rozgląda się, czy z jakiegoś kąta nie wygląda strażak.

 

KLEMENS: - Jak to się stało, że do jazzu przylgnęła etykietka muzyki elitarnej?

JAN „PTASZYN” WRÓBLEWSKI: - A jak to się stało, że pojawiła się fama, iż nikt już w tej chwili jazzu nie słucha? Takie opinie panują w naszych mediach, gdzie jazz się obcina, ponieważ muzyka ma służyć młodym ludziom, a młodzi ludzie jazzu nie słuchają. Tymczasem ja jadę na koncert i mam nabitą salę młodymi ludźmi, jak im mówię o tych opiniach, to oni się śmieją. Oczywiście jeśli zorganizujemy gigantyczny koncert na 3 tysiące miejsc, gdzie za bilet trzeba będzie zapłacić słono ponad 100 złotych, to pewnie, że nie będzie kompletu na sali.

- Nie przeszkadza Panu, że jazz kojarzy się ze snobizmem, że wypada pojawić się na koncercie jazzowym?

- Teraz raczej zaczyna się lansować teorię, że snobizmem jest nie chodzić na jazz, co mnie zupełnie przeraża. Snobizm mi nie przeszkadza zupełnie, ponieważ bardzo wielu znakomitych odbiorców sztuki zaczynało od snobizmu, a potem się w tym rozsmakowywali.

- Czy to jest schyłek jazzu w Polsce?

- Absolutnie nie. Pojawił się taki mały smrodek rozsiewany nie przez jazzmanów, ale przez Bóg raczy wiedzieć kogo. Nie wiem, co to są za ludzie, którzy lansują teorie, że nikt jazzu w Polsce nie słucha. Wszyscy oczywiście zakrywają się sondażami, ale ja już dawno w tego rodzaju sondaże przestałem wierzyć, bo one jakoś... bardzo często się nie sprawdzają, nie tylko w sprawach artystycznych.

- Co się stanie z jazzem w XXI wieku? Jak Pan sądzi?

- Jestem przekonany, że po pewnym czasie wszystko znów wróci do normy, znów odżyje. Ja tych kryzysów jazzu przeżyłem co najmniej pięć. Za każdym razem miał to być koniec i jakoś nigdy końca nie było. W tej chwili mamy również takie teorie, że to Europa staje się ojczyzną jazzu, ponieważ w Stanach jest stagnacja, a Europa ma nowe propozycje. I takie teorie były już w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Potem się nagle jakoś okazywało, że nadal Amerykanie jednak dominują tylko... no potwornie jest to zagmatwane. Jazz najpierw trzeba zrobić dobrze, a potem jest miejsce na filozofię. Europa o tym bardzo często zapomina i zdarzało się sto tysięcy razy, że prezentowała zdumiewające kierunki, tylko pozbawione najbardziej istotnych cech jazzu. I okazywało się, że jeżeli tych najbardziej istotnych spraw nie ma, to rzeczywiście publiczność z sal zaczyna znikać, bo oni nie po to przychodzą.

- Zna pan powiedzenie „ale jazz”?

- Och, tych powiedzonek jest bardzo wiele. Są to z reguły powiedzenia ukierunkowane troszeczkę negatywnie. Trzeba przyznać, że w ogóle słowo „jazz”  wzięło się przecież z jakichś bardzo podejrzanych spelunek. Jazz się rodził w zupełnie nieeleganckim towarzystwie. Nas to absolutnie nie obraża, ani nie przeszkadza. My się dobrze z tym wszystkim czujemy. To akurat powiedzenie, mniej więcej oznacza: „ależ bałagan”. Oczywiście jest w tym trochę zgiełku, ale ten zgiełk jest pięknie zorganizowany i potrafi, naprawdę, ubawić ludzi, a, przede wszystkim, dodaje optymizmu. Jeżeli mamy do czynienia z takim jazzem, który jest okropnie ponury i żyć się po nim nie chce, to ja zaczynam powątpiewać, czy to naprawdę jest jazz.

-Jak słuchać jazzu?

- Bez uprzedzeń. I nic więcej. Nie ma żadnej szkoły słuchania muzyki. Albo nam się podoba albo nie. Jak nam się nie  podoba, no to może na wszelki wypadek spróbujmy jeszcze raz, tylko jakiegoś innego gatunku. Ale jeśli do końca nam się nie będzie podobało, to nie ma w tym żadnego dyshonoru.

Pytam, bo znam ludzi, którzy mówią, że chcieliby słuchać tego jazzu, ale nie wiedzą jak, nie rozumieją, co w tym ma im się podobać, a mają szczere intencje.

- To są dwa bardzo różne pytania. Jak słuchać? Odpowiedź jest prosta: wziąć płytę, nastawić i słuchać. Albo usiąść gdzieś w sali koncertowej i słuchać. I koniec. Nie ma żadnej innej metody słuchania. Nie włoży się pigułki do ucha, która nagle sprawi, że będzie się słuchać inaczej. A czy wiemy, czy nie wiemy, co się nam w tym podoba, to jest zupełnie inna sprawa. Mogą być ludzie, którzy są akurat niewrażliwi czy niepodatni na tego rodzaju muzykę i to, naprawdę, nie jest żadna obraza. Ja nie uważam, że każdy człowiek powinien być wyznawcą jazzu. Są inne, piękne gatunki muzyczne. Można je równie dobrze lubić i taki sam z tego pożytek. Natomiast na co zwracać uwagę w jazzie? Wydaje mi się, że, przede wszystkim, na specyfikę rytmu. To jest to, co cały ten jazz ożywia. Potem oczywiście przychodzi cały szereg innych elementów: improwizacja, harmonia, brzmienie, stylistyka, ale najpierw musi być ten kołyszący rytm, który sam nas poniesie. Jeśli nas nie poniesie, to może to jest muzyka nie dla nas, nie ma obrazy.

- Czyli nie można się tego nauczyć?

- Można się do tego przyzwyczaić. Nauczyć – nie. Dlatego, jeżeli zaczynamy słuchać jazzu to ja bym proponował nie od tych straszliwie zagmatwanych, poplątanych i straszliwie eksperymentalnych form, tylko może wręcz od tria Petersona. Nie wiem, zresztą, od czego, bo każdy człowiek ma inne upodobania. Ale trzeba pamiętać, że jazz od jazzu potrafi się piekielnie różnić i jeden gatunek może nam odpowiadać, a inny – nie. I nie zmuszajmy się do niczego na siłę. Może najlepiej słucha się jazzu, po prostu, stojąc z piękną dziewczyną przy barze i pijąc kawkę, a jeśli ktoś woli koniaczek, to, proszę bardzo, koniaczek i nie zwracać w ogóle uwagi na to, co jest grane. To samo do nas przylezie i zostanie.

- Czy ma pan jakieś oczekiwania wobec publiczności. Woli pan taką, która się bawi, tańczy, rozmawia czy taką, która uważnie słucha?

- Powinna nie przeszkadzać. Mnie nie przeszkadza, jeśli rozmawia, mnie nie przeszkadza, jeśli tańczy, chyba, że robi to w sposób tak ostentacyjny, że odwraca uwagę. Zdarzają się takie przypadki, że przychodzą ludzie, którzy chcą zwrócić uwagę nie na muzykę, ale na siebie. Ale to ja powinienem zadbać, żeby publiczność mnie słuchała, a nie odwrotnie.

 

 

Wywiad był publikowany w mojej własnej gazetce pt. "Lunapark".

 

klemens : :
cze 27 2005 tabularezka - cd
Komentarze: 0

„Zastał żonę w chwili, gdy zdejmowała klipsy neurotransmiterów. Najwyraźniej już doszła do siebie po ostatecznym orgazmie, który przeżywała razem z umierającą tabularezką. Neurotransmitery przekazały czystą przyjemność, nie powodując wegetatywnych powikłań prowadzących do śmierci czynnościowej. To przeżycie zaróżowiło białą skórę i rozjaśniło wzrok Claudii Elleny. W ekstazie porwała na sobie błękitną tunikę i rozczochrała bujne blond włosy. Claudyn liczył jednak, że zastanie ją bardziej odprężoną, wciąż odpoczywającą i mroczne przeczucie, że nie zdołał jej zaspokoić wezbrało w nim jeszcze mocniej. Lekkie rumieńce i błyszczące oczy to było stanowczo za mało. Claudia Ellena zasługiwała na więcej!

-         Mój ty tygrysku...- spojrzała nań z roztargnieniem – aleś ją ostro posunął... Czyż nie powinnam być zazdrosna?

Serce Claudyna załopotało radośnie. Nie zamierzała się gniewać? Bogu dzięki! Jakaż ona słodka i dobra! Lecz teraz najwyraźniej myślała o czymś innym... Claudyn poczuł się głęboko zobowiązany dać z siebie wszystko, by spełnić jej nowe pragnienie. Rozdygotany wewnętrznie czekał, aby tylko zechciała je wyrazić. Cały był tym oczekiwaniem.

Claudia Ellena tymczasem się zastanawiała. Ostatnio znów przemodelowała swą osobowość. Tym razem implementowała sobie psychiczne dziewictwo, jednocześnie rezygnując z operacji plastycznej odtworzenia hymenu, gdyż uznała to za zbyt pretensjonalne. Nie życzyła sobie bólu późniejszej defloracji, wolała sam lęk przed utratą dziewictwa, którego irracjonalność w tej sytuacji była powodem uznania przyjaciółek. Claudyn musiał stale pamiętać, że jego małżonka akceptuje obecnie tylko niewinne, powierzchowne pieszczoty i zdecydowanie wystrzegać się jakiejkolwiek penetracji jej pochwy. Och, proszę nie!, mówiła w sytuacjach, gdy jego język posuwał się zbyt daleko. Nie jestem jeszcze gotowa... Nie teraz i nie ty! Neurotransmitery były niezbędne by pogodzić aktualne psychiczne uwarunkowanie Claudii Elleny z jej dojrzałą potrzebą seksu, której nie zgodziła się ograniczyć. W sumie jednak, to ich do siebie zbliżyło. Dużo rozmawiali o tym, z kim powinna przeżyć swój nowy pierwszy raz. Razem typowali potencjalnych kandydatów.”

klemens : :