Komentarze: 3
Naomi Klein opisuje proces upadlania pracy. Wielkie firmy, jak Coca Cola, Nike, Philips, General Motors, a za nimi tysiące pomniejszych pozbywają się pracy z widoku, spychają ją gdzieś w ciemny kąt. Wyprzedają lub już wyprzedały swoje budynki, pozwalniały ludzi, pozamykały wielkie markowe fabryki. Cała firma to zarząd, marketing i garstka agentów podpisujących umowy z kontrahentami. Towaru się nie produkuje, produkcja jest brudna. Wielkie odkrycie ostatnich dekad XX wieku, że nie produkcja, ale sprzedaż się liczy. Sztuka sprzedawania i prawie nic więcej. Prawie, bo jednak trzeba skądś mieć, żeby coś sprzedać. Towar się więc kupuje i ometkowuje, nakłada się logo firmy (to samo robią hipermarkety z tzw. najtańszymi towarami). Dostawców towaru szuka się w krajach biednych, najlepiej troszeczkę totalitarnych, jak Chiny, bo tam siła robocza najtańsza, nie ma ryzyka strajków, a miejscowa milicja i wojsko pomagają utrzymywać wszystko w tajemnicy. Koncern-widmo nie jest zainteresowany jak i skąd wytwarza się towar i czy są łamane prawa pracownicze, prawa ludzkie. Ma warunek – jakoś i niska cena. To wszystko.
Naomi Klein opisuje miasteczko fabryczne na Filipinach strzeżone przez wojsko, gdzie w anonimowych halach fabrycznych w warunkach XIX-wiecznych robi się zamówienia dla markowych firm i ci sami ludzie gną karki dla Nike i dla Philipsa, w tych samych budynkach. Mają pracę. Nikt ich do pracy nie zmusza. Tak jak nikt nie zmusza kobiet w Polsce, żeby pracowały za jakieś żenująco niskie kwoty w uwłaczających warunkach w jakichś Biedronkach i Sronkach – świątek, piątek i niedziela się od szóstej zapierdziela. Mają pracę.