Archiwum 09 czerwca 2006


cze 09 2006 Bez tytułu
Komentarze: 4

Ludzie na Zachodzie tracą pracę, bo koncerny zmieniają się w widma i likwidują produkcję, a w różnych miejscach świata miliony supertanich robotników i robotnic pracują w warunkach obozowo-koszarowych po 16 godzin na dobę.

Reguły wszędzie podobne – ludzie zatrudniani są na umowy czasowe, np. kobiety na 28 dni (w razie stwierdzenia ciąży, nie podpisuje się nowej umowy), daje im się dodatkowe obowiązki typu mycie kibli i strzyżenie trawników, wydłuża się czas pracy, jak się da. W Chinach (gdzie produkowane są już chyba wszystkie nasze zabawki) ludzie śpią w fabrykach, przy maszynach. W Hondurasie zaczęto praktykować podawanie szwaczkom amfetaminy, żeby mogły dłużej wytrzymać na nogach.

Firmy typu Adidas, Nike, Kmart etc., które np. w Niemczech płaciły ludziom 10-18 USD za godzinę pracy, mają teraz podwykonawców w Chinach, gdzie stawka wynosi 87 centów za godzinę, a i tego im nie płacą. W praktyce utrzymanie miejsca pracy kosztuje ich około 13 centów za godzinę i jest to na granicy nędzy również dla Chińczyków.

Na Filipinach w strefie międzynarodowych firm porozstawiano tablice ostrzegające wielkimi czerwonymi lierami przed zakładaniem związków zawodowych. Młode, kilkunastoletnie szwaczki szyją tam m.in. markowe dżinsy, ale także montują np. podzespoły do monitorów IBM. Pracuje się od 6.00 do 22.00. Za nadgodziny (np. do 2.00) dostają długopisy. Co miesiąc mają kontrolę podpasek. Śpią np. w starych chlewach przykrytych dachem z dykty , przy których zbudowano fabryki.

- To nie jest kwestia przeniesienia miejsc pracy do krajów Trzeciego Świata – pisze Naomi Klein. To nowe niewolnictwo wchodzi tylnymi drzwiami i to już dość intensywnie. Według jej danych z 99 roku, pracowało w ten sposób 17 milionów ludzi.

klemens : :
cze 09 2006 Bez tytułu
Komentarze: 3

Naomi Klein opisuje proces upadlania pracy. Wielkie firmy, jak Coca Cola, Nike, Philips, General Motors, a za nimi tysiące pomniejszych pozbywają się pracy z widoku, spychają ją gdzieś w ciemny kąt. Wyprzedają lub już wyprzedały swoje budynki, pozwalniały ludzi, pozamykały wielkie markowe fabryki. Cała firma to zarząd, marketing i garstka agentów podpisujących umowy z kontrahentami. Towaru się nie produkuje, produkcja jest brudna. Wielkie odkrycie ostatnich dekad XX wieku, że nie produkcja, ale sprzedaż się liczy. Sztuka sprzedawania i prawie nic więcej. Prawie, bo jednak trzeba skądś mieć, żeby coś sprzedać. Towar się więc kupuje i ometkowuje, nakłada się logo firmy (to samo robią hipermarkety z tzw. najtańszymi towarami). Dostawców towaru szuka się w krajach biednych, najlepiej troszeczkę totalitarnych, jak Chiny, bo tam siła robocza najtańsza, nie ma ryzyka strajków, a miejscowa milicja i wojsko pomagają utrzymywać wszystko w tajemnicy. Koncern-widmo nie jest zainteresowany jak i skąd wytwarza się towar i czy są łamane prawa pracownicze, prawa ludzkie. Ma warunek – jakoś i niska cena. To wszystko.

Naomi Klein opisuje miasteczko fabryczne na Filipinach strzeżone przez wojsko, gdzie w anonimowych halach fabrycznych w warunkach XIX-wiecznych robi się zamówienia dla markowych firm i ci sami ludzie gną karki dla Nike i dla Philipsa, w tych samych budynkach. Mają pracę. Nikt ich do pracy nie zmusza. Tak jak nikt nie zmusza kobiet w Polsce, żeby pracowały za jakieś żenująco niskie kwoty w uwłaczających warunkach w jakichś Biedronkach i Sronkach – świątek, piątek i niedziela się od szóstej zapierdziela. Mają pracę.

klemens : :