Duże wrażenie zrobił na mnie „Agamemnon” Ajschylosa.
Ta atmosfera, kiedy król wraca do domu po długiej, długiej nieobecności, żona go wita serdecznie, mówiąc, jak tęskniła, jak czekała. Każe mu ten kobierzec czerwony pod nogi kłaść, on się wzbrania, ona, żeby jej pozwolił uczcić w ten sposób króla. Ta idylliczna atmosfera ma w sobie taki mistrzowski niepokój... Niby nic się nie dzieje, przecież wszystko jest, jak należy, a jednak pod spodem aż się coś kotłuje, jakieś straszne napięcie. I to napięcie jest tak silne, że widać je w samym tekście, po tysiącach lat, w tłumaczeniu! Jakież ono musiało zrobić wrażenie wtedy! Na scenie przed tym tłumem ludzi, którym wszystkie te historie były bliskie i znane.
I to, jak staje się wiadome, jak Kasandra to napędza, demonicznie zupełnie, swoim wieszczeniem – jasnym już dla czytelnika, niejasnym dla bohaterów akcji, jak staje się wiadome, że za chwilę ta wymowna, wdzięczna bogom za powrót męża, zapewniająca o swojej wierności Klitajmestra, własnoręcznie go zamorduje, zadźga, jak barana, narzucając na niego sieć. Wtedy już wiadomo, że atmosfera serdeczna, te powitania to sieć, w którą on wchodzi i już jest bezbronny i już się nie wymknie. Chór ocenia jednoznacznie – zła, występna królowa, mężobójczyni, która w dodatku zabawiała się tu z gachem, kiedy jej mąż narażał życie na wojnie.
I teraz ta poniżona przez chór zbrodniarka ma głos. Stoi nad trupem króla i mówi: „Spełnione dzieło”. Zdziwienie. Dziwi się chór (ależ gra konwencją!). Jak ona śmie? Jak ona może? I te słowa padające w tej ciszy zdziwienia skandalem, że ona jeszcze coś mówi, głos morderczyni:
„Mnie dzisiaj skazujecie na wygnanie z miasta;
gniew ludu ma mnie pędzić, klątwa jego ścigać...
A gdy on, bezlitośnie – niby owcę, jedną
spośród trzody bogatej aż do zbytku – dziecię
zabił własne, najmilszy owoc mego łona,
by krwią niewinną trackie zaczarować wiatry –
ni słowaście nie rzekli wonczas przeciw niemu!
Nie godziłoż się jego wygnać precz z tej ziemi,
którą skalał morderstwem? Moich widzę, czynów
sędziowieście surowi. Grozicie mi – proszę:
ja też grozić potrafię.”
Co za przewrót zupełny akcji! Rzeczywiście! W tej idylli powrotu przerwanej zabójstwem zapomnieliście widzowie o Ifigenii! O ukochanej Ifigenii, nastolatce, którą przed dziesięciu laty własny ojciec zabił w ofierze, żeby dopłynąć pomyślnie do Troi. 10 lat matka dusiła to w sobie, czekała, tkała sieć, w listach zapewniała, że tęskni, że czeka. Słyszała, jak zabawiał się z brankami, wiedziała, że wiezie ze sobą do domu piękną nałożnicę – podarunek od jego żołnierzy. Ajgist, dobry Ajgist, który wszystko wiedział i rozumiał, pomagał jej to przetrwać, dał ciepło, w którym mogła przygotować się na powrót króla.
Piękna, niesamowita rzecz! Kończyłem ją w środku nocy, kiedy zmieniano czas, na spacerzez psem, po powrocie ze spotkania Grupy.