Komentarze: 4
Dominik siedzi przy stole. Je zupę. Mama Dominika wkłada sobie łyżkę z zupą do ust, chłodzi ją śliną, wsuwa koniuszek łyżki między dopiero co od dziąseł odrosłe zęby Dominika i podnosi łyżkę, żeby się zlało. Jest cicho.
- Przy obiedzie się nie gada – mówi do Dominika tata.
- Jedz, bo się udławisz – mówi do Dominika mama.
- Jak nie umiesz jeść, to idź jeść do kibla – mówi do Dominika ojciec i pochyla się nad talerzem tak, jakby wciągał zupę nosem. Mlaska do tego i beka. A potrafi beknąć tak, że aż szyby w oknie zaśpiewają.
- Za mamusię. Za tatusia – mówi mama Dominika.
I w tej ciszy nagle z hukiem trzaskają, rozwalone na oścież drzwi do mieszkania. Wpada Mariuszowa – kobieta z długimi włosami, ładna, a za nią Mariusz z pasem dużym, wojskowym z dużą, pozłacaną klamrą - wyjętym ze spodni, które przytrzymuje z przodu ręką. Robią szybką rundę dookoła stołu, Mariuszowa omal nie wyrabia na ostrym zakręcie, przytrzymuje się dłonią krzesła, na którym siedzi Dominik. Mama Dominika łapie go, żeby nie spadł i próbuje dotknąć ręki Mariuszowej, ale ona już ledwo umknęła przed świszczącym, wymierzonym w plecy ciosem metalowej klamry, już biegnie dalej.
- Ratujcie – wyszeptała w drzwiach i łomotnęła na korytarzu w ścianę, kiedy chciała minąć wiadro z wodą. A potem krzyki, jak szczęknięcia psa i chrząknięcia Mariusza:
- Do domu mi, kurwa, do domu marsz! Biegiem, kurwa! Już!
Tata Dominika wstał od zupy i powoli zamknął drzwi. Popatrzyli na siebie z mamą Dominika. Roześmiał się krótko, kpiąco, a kiedy on się roześmiał, mama Dominika uśmiechnęła się też uspokojona. Tak, jakby ktoś wszedł i wysikał się po pijanemu na podłogę twojego mieszkania – taki śmiech.
- Widzisz, jak masz dobrze? – podsumował ojciec Dominika, zwracając się do mamy Dominika. Bo z każdej sytuacji można wyciągnąć naukę.