Komentarze: 0
Bardzo fajny jest ten Andrychowycz, muszę powiedzieć. Wstęp nieco zrażający, taki szkolniacki. Nawet chciałem przestać, stwierdziwszy, że ten rodzaj groteski mi nie odpowiada, ale... ser bardziej smakuje w miarę jedzenia sera.
Ma momenty, które są urocze i strony, od których się trudno oderwać. A wszystko nabiera z czasem kolorytu. I dużo w tym wdzięku.
Zaczyna się znacząco w środę popielcową. Jest post-karnawał w Wenecji. Międzynarodowa konferencja ma teoretycznie ustosunkować się do kwestii śmierci karnawału. Nikt się już nie bawi, robią tylko zdjęcia z jednej strony, a z drugiej - komercha i zasrane kanały, śmierć Wenecji? Wśród zaproszonych, bardzo ważnych gości jest nie wiadomo dlaczego nieco hulaszczy i kochliwy literat z Ukrainy.
Niektóre typy przepiękne, jak ksiądz, który pierwszy kielich wina wychyla za Jednię, za pierwszy dzień stworzenia, za logos, drugi za dwie osoby Chrystusa, dwa sakramenty umierających etc., trzeci - wiadomo, jest tu cała masa, czwarty - ewangelie, i tak do dwunastego. Przy tym nie jest to żadna satyra zjadliwa, tylko ciepłe nuty w stylu "Don Camilla", bo ksiądz, jak ksiądz, dobry poczciwina, tylko ma ludzkie przywary. Czyta się to ogromnie przyjemnie.
Wszystkie te gry postmodernistyczne urokliwe bardzo i pełne słodyczy. Jeszcze jestem w trakcie...
Jurij Andruchywycz, Perwersja, Czarne-Wołowiec 2005.