Komentarze: 1
Zawołałem psa. Kiedy przebiegał koło niej, zamachnęła się na niego laską. Znam ten gest. Nie wiem skąd. Gdzieś z zamierzchłego dzieciństwa. Ten właśnie sposób okazywania psu, że się jest ważniejszym.
Kiedy mnie zobaczyła, podreptała pomalusienieczku tup po tupcie, szur po szurze, skurczona, skupiona na trzymaniu laski, do mnie.
- Do pana idę - powiedziała.
Czekam.
- Może pan mi powie, gdzie jest to Boguszewo.
Głos ma rześki, przytomny, powiedziałbym rumiany, do tego spokojny i raczej słoneczny.
- Boguszewo?
- Boguszewo.
- Nie wiem.
- Nikt nie wie...
- Niech pani poczeka, mam tu blisko samochód, a w samochodzie mapy, atlasy.
- Poczekam. Będę tu chodzić, po słońcu. Tylko niedługo.
- Już, zaraz będę.
Tu wszyscy chodzą z mapami, planami, instrukcjami - jak dojść na plażę, którędy do apteki, gdzie jest bankomat.
Niosę pod pachą trzy mapy i atlas. Babcia chodzi po słońcu.
- Ale tu nie ma Boguszewa. Nigdzie obok nie ma Boguszewa.
- Jest, jest - uspokaja staruszka.
- Pani tam chce iść?
- Iść, iść. Pewnie, że tak.
- Na autobus pani chce iść? Na pociąg?
- Pieszo dojdę.
Szukam w indeksie.
- Proszę pani, jest tu pięć miejscowości, które się nazywają Boguszewo. Pięć w całej Polsce. Ale wszystkie daleko stąd. W którym pani mieszka?
- Jak w którym?
- Koło czego? Jaka jest miejscowość w pobliżu?
- Mońki.
Mońki, Mońki, coś mi świta...
- A większa miejscowość? Jakieś miasto?
- Białystok.
Słońce świeci.
- Proszę pani, do Białegostoku jest stąd jakieś... strzelam... pięćset kilometrów.
- No i co?
- Przecież pani nie dojdzie tam pieszo.
- Pan mnie nie zna. Dojdę, dojdę. Proszę mi tylko powiedzieć, którędy dojść do drogi. Jak wyjdę na polną drogę, to już sama trafię.
Dookoła nas bloki, czteropiętrowe, kolorowe. Mewy sobie latają, przysiadają na tych blokach.
- Proszę pani... po co pani chce tam iść?
- Do domu. Ja tam mieszkam.
Sznury ludzi, jak żurawie, ciągną na wprost, na północ, na plażę. Z ręcznikami, balonikami, gofry jedzą, lody. Zamykam oczy. Otwieram. I dalej idą. I jedzą. I jest staruszka. I słońce. I mewy. I bloki. Zamykam oczy. Trzymam je dłużej zamknięte. Nie będę ich otwierał teraz. Potrzymam sobie zamknięte. Przyjemnie tak stać w słońcu. Jak na placu przed sądem i domem szeryfa, na placu udeptanym, w słońcu, pojedynek, a tu przyjemne ciepło prosto w twarz.
- Przyjechałam tu, bo miałam chore gardło. Trzeba je było podleczyć - słyszę głos babci z tego słońca. Chodzi i chodzi po tym słońcu. Dołącza się staruszek.
- Proszę pana, ona tu mieszka, w bloku naprzeciwko. Ona tu mieszka od 50 lat. Pracowała w Korabiu.
- Jest tu ktoś stąd? W ogóle. Spotkał pan kiedyś kogoś stąd? - pytam.
- Nigdy nie spotkałem nikogo stąd - mówi staruszek. - Ja jestem spod Krakowa. Przyjechałem 55 lat temu.
Mapy, plany, atlas ściskam pod pachą. Zaraz idziemy do lasu, a potem szmyrkiem na plażę.
- Ją niech pan zostawi, niech się pan nie przejmuje. Ona codziennie tu chodzi i pyta o drogę.
Babcia mówi coś jeszcze, ale już ponade mną, czy obok mnie. Ma przecież swój dom przed oczami, widzi go w miarę dokładnie, jest tak pewna, że wystarczy wyjść na polną drogę, jak ja, że przecznicę dalej jest morze, zimne i pełne galaretowatych meduz.
===============================
Faulkner, Róża dla Emilii przepiękne to tytułowe opowiadanie; Maugham nieco rozczarował, ale lekko się go czyta; Boll, Człowiek z nożami - świetne opowiadanie pt. "Doktor Murke zbiera milczenie", Martin Pollack, Ojcobójca (joł!), Capote, Śniadanie u Tiffany'ego.
Nadal: Andruchowycz, Perwersja; Heaney, eseje; Torańska, Oni.