Archiwum 02 lutego 2006


lut 02 2006 tekst z dnia po
Komentarze: 5

- Pan jedzie za karetką - mówią chłopaki, kiedy pytam, jak dojechać do hal MTK.

Policja kieruje na parking. Całe rodziny, z dziećmi, z psami, zostawiają auta i idą wzdłuż szpaleru zachodnich aut, pootwieranych, pełnych efektownego sprzętu, z talerzami anten satelitarnych. Dzieci gromadzą się przed tymi autami i patrzą, jak dziennikarze we wszystkich możliwych językach przekazują w świat informacje.

- Co pan odczuwał? - pyta mnie łamaną polszczyzną niemiecki dziennikarz i podstawia mikrofon.

- I'm journalist - odpowiadam.

Cofa się spłoszony.

W niedzielę o godz. 17.15 przed gruzami hali targowej w Bytkowie najwięcej jest dziennikarzy, kamer, fotoreporterów. Trudno przejść, unikając pytań i fleszy.

W świetle telewizyjnych reflektorów placyk przed bramą wjazdową wygląda jak scena, na której przed chwilą zakończył się spektakl. Tragedia. W cieniu stoi przyczepa z wymalowanym obrazkiem - wpatrzone w nas gołębie.

Akcja zakończona. Już nie szukają. Już cicho. Pomięte kubki po kawie, porozrzucane kromki chleba, pudełko po niedojedzonej pizzy. I gapie.

- Słuchaj, jestem tu! - krzyczy do słuchawki młody człowiek za mną. - Zajebiście to wygląda, słuchaj, normalnie zajebiście!

Mijamy znicz, samotny znicz w śniegu. Przy drugiej bramie większa grupa ludzi. Grupa starszych mężczyzn żywo dyskutuje: - Niech pan pomyśli. To byli górnicy, emeryci, no bo kto hoduje gołębie? Przeżyli kopalnię, a zabiło ich przy gołębiach...

Światła na bramę. Oślepiające. Przed bramą dziennikarz mówi po japońsku, pokazuje znicze przed bramą. Liczę je. Dwadzieścia.

- Szkoda, że chociaż świeczki nie kupiliśmy - mówi chłopak i obejmuje dziewczynę. Psy się gryzą. Ludzie robią zdjęcia telefonami komórkowymi. Dzwonią, informują że są tu, że widzą na własne oczy.

- To ty chciałaś iść na gruzowisko popatrzeć? - pokrzykuje mąż na żonę. - Przecież widziałaś, że już ciemno, nic nie widać!

Dzieci biegają zaaferowane. - Widzisz, to jest to, co w telewizji - tłumaczy jakiś tatuś jakiemuś kilkulatkowi.

- A jak tam ktoś jeszcze żyje?! - kobieta ma łzy w oczach. Ściąga uwagę operatorów kamer. Przekonują ją, że to niemożliwe, że pozamarzali, że nie mieli szans.

RTL ustawia się przed drugą bramą. - Co pan odczuwał? - powtarzają każdemu to samo pytanie. Kilkuosobowa grupa starszych mężczyzn udziela wywiadu wszystkim, całemu światu. Mówią, że to tragedia, że straszne i że tyle ludzi. Ktoś dokłada znicze. Kiedy Japończyk odchodzi, w blasku tych maleńkich płomieni widać dwoje dzieci, chłopczyk i dziewczynka, może osiem, może dziesięć lat. Składają ręce do modlitwy. Jest godzina 17.15. Niedziela. Dwóch fotoreporterów kładzie się na ziemi, żeby mieć dobre ujęcia tych dzieci. Dyskretne poruszenie wśród operatorów kamer. Dzieci znikają szybciutko.

Na zmiętej ścianie hali targowej, pośrodku, na samym brzeżku siedzą gołębie. Dwadzieścia gołębi. Kolejny krąży nad nimi i przysiada obok, i kolejny, i następny, i jeszcze jeden. Patrzą na nas.

klemens : :