Archiwum lipiec 2005, strona 1


lip 19 2005 Nie umarli lecz uznani za zmarłych
Komentarze: 11

„Rok 1967 przeszedł do annałów medycyny za sprawą pierwszej udanej transplantacji serca u człowieka, dokonanej przez Christiana Barnarda z Cape Town w RPA; pobrał on organ do przeszczepu u młodej kobiety, u której neurochirurg orzekł uprzednio stan śmierci klinicznej. Warto odnotować, że dokonujący zabiegu chirurdzy czekali aż do chwili wstrzymania akcji serca, która następowała po odłączeniu respiratora w sali operacyjnej; dopiero wówczas przystępowali do pobrania przeszczepu organu, pragnąc uniknąć spornych kwestii prawnych oraz niezrozumienia opinii publicznej.  [...] Kilka kolejnych lat można by bez trudu scharakteryzować jako okres wolnej amerykanki w dziedzinie transplantacji. W tym czasie najpoważniejsze ośrodki medyczne na świecie rywalizowały za wszelką cenę o pierwszeństwo i najszerszy zakres dokonań, działając w całkowitej próżni filozoficznej, prawnej i etycznej, w której nic nie regulowało kwestii statusu i możliwości stwierdzenia śmierci/życia dawców, coraz częściej też pozbywano się skrupułów, które kazały pionierom w tej dziedzinie czekać na wstrzymanie akcji serca. [...] Chirurdzy, którzy podejmowali się wówczas jako pierwsi transplantacji serca, mieli co najmniej niejednoznaczne odczucia i przekonania w kwestii „statusu” pacjentów, których bijące serca pobierali; w najgorszym wypadku żywili oni jednoznaczne przekonanie, że dokonują zabójstwa dawców, co pozostawało jednak w ich oczach usprawiedliwione przez fakt ocalania w ten sposób czyjegoś innego życia.

Byłem zdumiony dowiedziawszy się, że obowiązujące obecnie „oficjalne” uzasadnienie śmierci mózgowej (tj. utrata jedności i integralności somatycznej) stanowi w rzeczywistości racjonalizację dokonaną post factum praktyki, która została już uznana przez prawo i wielokrotnie stosowana w rzeczywistości za sprawą utylitaryzmu i redukcjonistycznej teorii osobowości.  [...] Prowadząc nieformalne, „sokratejskie” rozmowy z kolegami po fachy, uświadamiałem sobie z coraz większą jasnością, że nawet większość neurologów nie jest w stanie zaproponować spójnego wytłumaczenia, dlaczego właściwie całkowity zawał mózgu miałby być traktowany jako równoważny ze śmiercią. Dla większości z nich śmierć mózgowa stanowi po prostu dyskusyjną, niejednoznaczną formułę, którą przyswoili w trakcie studiów, wyłącznie dlatego, że przyjmowali ją wszyscy wokół.”

Alan Shewmon, „Śmierć mózgowa: ozdrowienie czy odwrót od doktryny?”, Fronda nr 36, s. 64-115. Autor jest profesorem neurologii i pediatrii w Los Angeles.

 

Jego tezy:

Zmiana definicji śmierci pojawiła się po pierwszych udanych transplantacjach organów i była ich bezpośrednim skutkiem. Od tej pory można zostać uznanym za zmarłego, mimo iż wykazuje się wszelkie objawy życia. Uznanie, iż świadomość człowieka „mieszka” w jego korze mózgowej jest w istocie jedynie hipotezą filozoficzną, która udaje medyczną. Brak dowodów na świadomość uznano za dowód braku. Bez tego zmiana definicji śmierci (śmierć człowieka = całkowity zawał mózgu) nie byłaby możliwa. Nie ma dowodów na to, że to nie jest brak świadomości, a jedynie niemożność jej manifestowania. Shewmon przypomina przypadek wybudzenia człowieka, który znajdował się w stanie śmierci mózgowej. Od 1967 roku lekarze pracują pod narastającą presją transplantologów (jest ogromny popyt na organy wielokrotnie przewyższający podaż) i w atmosferze zdecydowanego tłumienia wszelkich wątpliwości.

 

 

 

 

Dojrzałam do pełnej akceptacji stanu Oli. Daję jej odczuć, że ma moją miłość w każdym momencie swego życia, jakiekolwiek by ono było. Doświadczenie obdarzania taką miłością powinien mieć każdy człowiek - i biedny, i bogaty. To chciałabym przekazać innym.
Gdyby władze w Polsce zawyrokowały, że nie warto walczyć o dzieci, które dotknęła śmierć mózgowa, nie chciałabym żyć w takim kraju.

z książki Ewy Błaszczyk i Krystyny Strączek "Wejść tam nie można", wydawnictwo Znak 2005.

 

 

W ustawie o przeszczepach nie używa się określenia śmierć biologiczna czy kliniczna, lecz śmierć mózgowa. Od jej stwierdzenia uzależniona została dopuszczalność pobrania organów (art.7 ust. 1).

http://www.abacus.edu.pl/czytelnia/pim/1999/03/08.htm

 

klemens : :
lip 18 2005 Dawcę serca się znieczula
Komentarze: 9

"Kryteria, na mocy których orzeka się śmierć mózgową w Polsce i innych krajach, zostały zaakceptowane bez żadnej dyskusji, choćby w środowisku lekarskim, pomimo że z łatwością można wykazać ich braki. Lekarzom każe się wierzyć, iż ciało chorego wykazujące szereg objawów życia jest martwe, i nazywa się je zwłokami. Czyni tak polski Kodeks Etyki Lekarskiej.

Bądźmy jednak uczciwi i odpowiedzmy na następujące pytania. Czy można znieczulić zwłoki? Jeśli nie, to dlaczego ciała dawców do przeszczepów określa się tym mianem, a następnie wśród procedur wymaganych przed pobraniem narządów umieszcza się znieczulenie ogólne? Kolejne pytanie: dlaczego w ogóle należy robić znieczulenie dawcy? Czy nie należy przyznać, że robi się tak dlatego, iż owe "zwłoki" mogą wykonywać gwałtowne ruchy rąk i nóg, czy nawet próbować usiąść w momencie rozpoczęcia operacji pobierania serca do przeszczepu? Czy w takim razie są to na pewno zwykłe ludzkie zwłoki?

[...]

Mamy więc sytuację, w której wszystko wskazuje na to, iż ciało danego pacjenta jest żywe, sam pacjent zaś uznany za martwego. Sytuacja to nowa w medycynie i dla wielu pracujących w tym fachu - mało komfortowa. Szczególnie trudna jest ona dla tych, którzy pracują w zespołach pobierających narządy od dawców. To oni muszą pogodzić się z faktem, iż ciało człowieka, który znalazł się na stole operacyjnym, jest żywe przed operacją, którą mają przeprowadzić, ale nie będzie już takie po niej. Ten fakt jest tak oczywisty, że 27 procent tych, którzy przeprowadzają te operacje pobrania narządów do przeszczepów, uważa, że w ich trakcie zabija żyjącego jeszcze człowieka."

Jacek Norkowski, Śmierć mózgowa jako użyteczna fikcja, czyli czy wolno zabijać dawców organów, by ratować biorców, "Fronda" nr 36, s. 32-63.

klemens : :
lip 12 2005 Miód, wino i ciasto w. 19-23
Komentarze: 2

Tu odprawili obrzędy Perymed i Euryloch,

A ja wyciągnąłem miecz,

Wykopałem dołek na łokieć –

Wylaliśmy obiaty dla wszystkich umarłych,

Wpierw miód, potem wino i wodę z białą mąką.

 

Here did they rites, Perimedes and Eurylochus,

And drawing sword from my hip

I dug the ell-square pitkin;

Poured we libations unto each the dead,

First mead and then sweet wine, water mixed with white flour

 

rite – obrządek, ceremonia

hip – biodro

ell – łokieć (miara)

 

Euryloch zginie. Nie teraz i nie tutaj, ale jego dni są policzone i umarli, do których przyszedł wiedzą o tym. Teraz przywołuje umarłych, a lada dzień stanie się jednym z nich. Zginie z powodu świętokradztwa, któremu on będzie winny. Jego żona, Odyseuszowa siostra, już prawie jest wdową.

 

Tam, gdzie pojawia się coś, co przerasta człowieka, ratunkiem jest obrzęd. Obrzęd, czyli wykonywanie czynności w określonym porządku, który ma jakieś wyjątkowe znaczenie, niekoniecznie zrozumiałe dla nas, którzy bierzemy w tym udział. Wykonujemy to, co nam przekazano. Jest w tym zaufanie. Jest włączenie się do całego łańcucha pokoleń, które wykonują ten obrzęd. Jest w tym szacunek do rzeczy ponadludzkich, jest w tym groza spotkania człowieka z NIE-LUDZKIM. Jak wielka groza, świadczą ofiary z ludzi praktykowane w starych kulturach.

„Meriah (u Khondów z Indii) był ofiarą dobrowolną [...]; pozostawiano go przy życiu przez lata, mógł żenić się i mieć dzieci. – pisze Mircea Eliade (Mity, sny i misteria, Warszawa 1999, s. 229-230). – Kilka dni przed ofiarą meriah był konsekrowany, to znaczy identyfikowany z bóstwem, któremu miał być złożony w ofierze: tłum tańczył wokół niego i oddawał mu cześć. Następnie zwracano się do Ziemi: „O, Bogini, składamy ci tę ofiarę; daj nam dobre zbiory, dobre pory roku i dobre zdrowie!”. I, zwracając się do ofiary, dodawano: „Odkupiliśmy cię i schwytaliśmy przemocą; teraz ofiarujemy cię według zwyczaju i niech żaden grzech już na nas nie spadnie!” Ceremonia obejmowała również orgię, która trwała kilka dni. Wreszcie meriah był narkotyzowany opium i po uduszeniu rozcinano go na kawałki. [KTO CZYTAŁ „THE BEACH” ALBO WIDZIAŁ FILM Z DI CAPRIO, PRZYPOMNI SOBIE PODOBNĄ SCENĘ] Wszystkie wioski otrzymywały kawałek jego ciała, który zakopywano na polach. [...] U Azteków ścinano Xilonen – dziewczynę, która symbolizowała młodą kukurydzę; trzy miesiące później ścinano inną kobietę ucieleśniającą boginię Toci [...] po czym obdzierano ją ze skóry. Było to rytualne powtórzenie narodzin roślin przez ofiarę Bogini z samej siebie. Gdzie indziej, na przykład u Pawnee, ciało dziewczyny ćwiartowano, a kawałki zagrzebywano na polach.”

Eliade tłumaczy następnie [s. 231]: „jeśli Ziemia staje się boginią Śmierci, dzieje się tak dlatego, że postrzega się w niej uniwersalną macicę, niewyczerpane źródło wszelkiego stworzenia. Śmierć sama w sobie nie jest ostatecznym kresem, nie jest absolutnym unicestwieniem, jak niekiedy postrzega ją świat współczesny. Śmierć jest utożsamiana z nasieniem, które, pogrzebane w łonie Ziemi-Matki, rodzi nową roślinę. [...] Dlatego ludzie umierając i będąc grzebani, byli składani w ofierze Ziemi. W sumie dzięki tej właśnie ofierze życie może toczyć się dalej, a zmarli mają nadzieję na powrót do Życia.”

 

W czasach Abrahama ofary z ludzi były jeszcze powszechnie praktykowane, w tym ofiary z własnych dzieci. W historii z Izaakiem Bóg Abrahama ogłasza, że nie chce takiej ofiary. Daje ofiarę zastępczą. Baranek.

Ofiary zastępcze, symboliczne. Pewnych rzeczy człowiek żyjący tu i teraz nie może przeżyć, musi zapłacić życiem. Ale w pewnych okolicznościach, za przyzwoleniem tamtej ZAŚWIATOWEJ strony, zamiast ofiary z życia człowieka może zostać złożona ofiara zastępcza, obrzędowa, symboliczna.

Miód, wino i ciasto (nie chodzi o słodkie ciasto, ale o chleb) zamiast ofiary z życia za przekroczenie nieprzekraczalnej granicy między życiem a śmiercią, za naruszenie porządku świata.

Miód, wino i ciasto – każda z nich jest wytworem połączonej pracy człowieka i świata.

To też ogólnoludzkie, wszędzie te ofiary z pokarmów dla umarłych.

 

Można już przypuszczać, że ten, który opowiada to sam Odyseusz.

A jednocześnie to autor, to sam Pound, który szukając drogi w swojej poezji, drogi do domu, pyta o nią umarłych. Zwraca się w stronę nieżyjących Greków - Homera i innych, im składa ofiary tą pieśnią, tym którzy dali początek poezji. To on sam, Pound, wykupuje się tutaj miodem, winem i ciastem, aby uniknąć śmierci nieuniknionej przy takim spotkaniu.

Wszystko, co się stało z nim później nasuwa myśl, czy mu się udało. Czy nie był w tym miejscu raczej jak składający ofiarę Euryloch, niedługo przed świętokradztwem, które go zabije. Umarli już wiedzą.

 

klemens : :
lip 08 2005 Ziemia niczyja. Kirke. 17-18
Komentarze: 5

Ocean cofał się i wtedy poszliśmy na miejsce

Zapowiedziane przez Kirke.

 

The ocean flowing backward, came we then to the place Aforesaid by Circe.

 

Mówią, że angielskie przemienie poundowskich pieśni podobne jest do dźwięku starogreckich tekstów.

 

Kim jest czarodziejka Kirke?

Penelopa w domu, wierna do bólu, czeka i dba o dom – chociaż miałaby  w czym wybierać. Odyseusz spędza rozkoszny rok z Kirke. Ma z nią syna.

Kirke czarodziejka da ci raj na ziemi, egzotyczny, słodki. A na koniec pośle cię do krainy umarłych, kiedy zapragniesz już wrócić do domu. Powie ci „Tam pytaj o drogę” a ty nie wiesz, czy ci chce pomóc, czy zabić. Ale nie masz wyjścia.

Kirke, córka Słońca/Heliosa, wnuczka Oceanu/Okeanosa, siostra Ajetesa, króla Kolchidy, strażnika Złotego Runa. Mieszka na wyspie Aja w cudownym pałacu. Najpierw zamienia spragnioną rozkosznej uczty załogę Odyseusza w świnie i inne zwierzęta, które zapędza do stodoły, potem posłuszna Odyseuszowi, odczarowuje ich, robi wszystko, czego pragnie Odys.

Ale teraz są sami. Kirke została z dzieckiem na swojej wyspie. Odyseusz chce wrócić do żony. A może tylko tak mówi. A może naprawdę chce. A może sam nie wie, czego, do cholery, chce. Chce zmiany, ruchu, dość miał wyspy. Tu go jeszcze nie było. Na końcu świata, na miejscu, które jest granicą pomiędzy światem żywych i umarłych, na miejscu, w którym można spotkać cienie z tamtej strony świata, życia.

Prowadzą ze sobą owce na ofiarę, jak im kazała Kirke. I sami jak owce.

Ocean wyrzucił ich i odszedł. Przypływ wyrzuca szczątki. Życie się cofnęło. Są w pustej przestrzeni, nieznanej.

Dusza z ciała wyleciała, na zielonej łące stała.

Każde przyjście, każde dotarcie do celu ma moment, kiedy jeszcze nie jesteś tam, a już nie tutaj. Miejsce między szlabanami granic. Pas ziemi niczyjej.

 

klemens : :
lip 06 2005 Kimerowie, w. 10-16
Komentarze: 4

Słońce zapadło w sen, cienie okryły ocean,

Dotarliśmy wtenczas do granic najgłębszych wód,

Do kraju Kimerów i ludnych miast,

Które zakrywa gęsto tkana mgła, nieprzenikniona

Dla blasku słonecznych promieni

i bez rozpiętych gwiazd, bez mgnienia na niebie

Noc najśniadsza wisi nad rzeszą nieszczęsną.

 

Sun to his slumber, shadows o'er all the ocean,Came we then to the bounds of deepest water,To the Kimmerian lands, and peopled citiesCovered with close-webbed mist, unpierced everWith glitter of sun-raysNor with stars stretched, nor looking back from heavenSwartest night stretched over wreteched men there.

 

Koniec dnia zawsze ma w sobie coś niesamowitego. To zawsze jest jak próba umierania.

Bohater Stachury wkładał sobie zapałki pod powieki, żeby powalczyć ze śmiercią, żeby nie móc zasnąć.

Kiedy słońce zasypia, zbliża się koniec świata. To, co dzieje się tutaj, jest już na krawędzi życia i umierania. Cień okrywa wszystko. Kraina, skąd pochodzi cień jest na wyciągnięcie ręki. Cień i mgła.

I ci dziwni ludzie – Kimerowie, z królestwa wiecznego wieczoru. Ludne miasta pełne ludzi, których życie toczy się wieczorem, zawsze wieczorem, długim, długim wieczorem, który jest dla nich nocą – bezgwiezdną, czarną, bo gęsta mgła oddziela miasta od tych skąpych resztek słońca zachodzącego, od gwiazd, od wszelkiego światła pochodzącego z góry. Mieszkają na Zachodzie. Koniec świata mieści się na Zachodzie. Ludzie, którzy tu mieszkają, te tłumy ludzi na ulicach miast, w świetle jedynie miejskich, własnych świateł są nieszczęśliwi, są pożałowania godni, są –wreteched-. Niby żyją jeszcze, nie umarli przecież, ale to życie, bez światła, we mgle jest jakieś widmowe, są raczej jak mary, rojny tłum mar na ulicy, jak cienie.

Ocean tu jest najgłębszy, niebo niewidoczne. Między dwiema pustkami żyją więc te miasta półcieni, nie wiedząc, jak bardzo podobni są umarłym.

Szczęściem żeglarza jest, że płynie dalej. Widzi, doświadcza, spotyka, ogląda z zewnątrz, z dystansu. I zostawia za sobą, płynąc dalej do swojego celu.

 

klemens : :