lut 16 2006

Reportaż i jazz


Komentarze: 1

Podobieństwo między reportażem a jazzem.

Jazz rodzi się w spelunie, wchłania go przemysł rozrywkowy, przechodzi okres buntu, wreszcie staje się uznanym, nieco już nobliwym gatunkiem muzycznym, który ma swoich wirtuozów i swoich klasyków.

Reportaż wyrasta z bulwarówek, z ociekających krwią, sensacją i seksem gazet-czytadeł dla niewyrobionych czytelników. Jest rodzajem literatury żebraczej, literaturą dla ubogich oraz dla tych, którym nie chce się czytać książek, a którzy potrzebują jednak od czasu do czasu przeżyć sobie jakieś malutkie katharsis. Dla nich reporterzy tworzą barwne opisy najgłośniejszych zbrodni i pełne dramaturgii rekonstrukcje wydarzeń pisane językiem najprostszym, bliskim literaturze jarmarcznej. A publikujące te teksty gazety osiągają niesłychane zupełnie nakłady, dochodząc pod koniec XIX wieku do miliona, dwóch milionów egzemplarzy codziennego nakładu.Żadna książka nie rozchodziła się w takiej ilości, żaden autor nie miał takiej publiczności jak reporter, nawet marzyć nie mógł, żeby się z nim równać. Ale też nikt nie myśli tego porównywać, a pisarze nie czują najmniejszego zagrożenia. Nikomu nie przyszłoby na myśl, żeby reporterskie teksty zestawiać z literaturą. Raczej z proszkiem do prania, z mydłem, z tanimi papierosami. Żaden pisarz nie poczuje się wszak zagrożony masową produkcją tanich papierosów.

A jednak historia reportażu podobnie jak historia jazzu toczy się szybko. Liryka potrzebowała grubo ponad tysiąca lat, żeby uznano ją za dziedzinę sztuki, a nie tylko za piosenki i osobiste wyznania. Powieść zaczyna być traktowana poważnie po jakichś 200-300 latach od swoich narodzin.

Dla reportażu, której to nazwy, jako gatunku dziennikarskiego, zaczyna się używać dopiero po I wojnie światowej, datą przełomową jest 15 listopada 1959 rok. Tego dnia w miasteczku Holcomb w Stanach Zjednoczonych zamordowana zostaje rodzina Clutterów, 4 osoby, mąż, żona i dwójka dzieci. Strzałami w głowę. Kilka miesięcy później złapani zostają mordercy – dwaj młodzi chłopcy, którzy sześć lat po morderstwie zostają powieszeni. Zbrodnia jest zadzwiająco głośna. Tłumy przyjeżdżają na licytację majątku Clutterów, tłumy zwiedzają ich farmę, na której stało się to wszystko. Pismo „The New Yorker” wysyła do Holcomb korespondenta. Ma zajmować się tylko tą sprawą. Przez trzy lata korespondent Truman Capote przeprowadza wywiady, analizuje akta, jeździ na miejsce zbrodni oraz śladem morderców. Swój reportaż zatytułował „Z zimną krwią”. Tekst, który wyraźnie nawiązuje do początków reportażu, do tanich opisów zbrodni, sam tych opisów unika. Skupia się na czym innym. Na przypadkowości zbrodni, która tak naprawdę jest bezosobowa i pojawia się, jak katastrofa żywiołowa, jak uderzenie pioruna. Chłopcy, którzy zabili są raczej jej przypadkowymi wykonawcami niż autorami. I sami również zostają zabici bezosobowo. Przez system, przez państwo, czyli przez nikogo i przez wszystkich. Książka, publikowana w 1965 w odcinkach, w „New Yorkerze” szybko zostaje uznana za masterpiece, za arcydzieło, a Truman Capote dzięki niej trafi do grona klasyków literatury – literatury, a nie dziennikarstwa. Zaraz po publikacji książka wywołuje w prasie amerykańskiej falę dyskusji i sporów dotyczących reportażu. W czerwcu 1966 krytyk Dane Wakefield w artykule “The Personal Voice and the Impersonal Eye” uznaje reportaż za gatunek artystyczny i nazywa go literaturą przyszłości. W Polsce taki reportaż, jaki m.in tworzy wówczas Ryszard Kapuściński, nazywa się reportażem literackim. Mówi się o reportażu, który przejmuje właściwości zastrzeżone dotychczas dla literatury.

Tom Wolfe, autor tekstu-manifestu pt. „The New Journalism” ogłasza, że, mimo iż w niektórych sferach panuje bezgraniczna pogarda dla nowego dziennikarstwa, powieść straciła swoją uprzywilejowaną pozycję i reportaż ma szansę ją przejąć, reportaż czerpiący pełną garścią z doświadczeń i osiągnięć powieści. Za przełomowy Tom Wolfe uznaje tekst Trumana Capote „Z zimną krwią” – który ma swoje korzenie tak w tradycji XIX-wiecznych brukowców, jak i w prozie Dostojewskiego.

Capote nie rozpoczął nowego kierunku, ale nadał mu rangę – zaznaczają teoretycy The New Journalism. Podobnie można by powiedzieć o całym amerykańskim nowym dziennikarstwie lat 60., które nie stworzyło reportażu, ale nadało mu rangę.

Kto w takim razie stworzył reportaż? Gdzie szukać początków?

Reportaż to opowieść świadka. Autor reportażu nie musi być świadkiem. Może być protokolantem, kronikarzem, śledczym spisującym zeznania świadka. Treścią reportażu jest zeznanie.

Znaczenie słowa reportaż można poszerzać do granic absurdu. Pierwszym reportażem według Wańkowicza była wiadomość o pasących się mamutach[1].

„W takim ujęciu wybitnymi reporterami byliby np. Homer, Juliusz Cezar czy Marco Polo” – stwierdza Beata Nowacka szukająca poprzedników Kapuścińskiego[2].

Wybitnymi reportażami należałoby wówczas nazwać ewangelie, a reporterem każdego kto opowiada, nie mając na celu zmyślania.



[1] Melchior Wańkowicz, Karafka La Fontaine’a, Kraków 1983.

[2] Beata Nowacka, Magiczne dziennikarstwo. Ryszard Kapuściński w oczach krytyków, Katowice 2004, s. 12.

klemens : :
towarzyszka sikorka
16 lutego 2006, 23:22
Gierkowska dostepnośc, co prawda nie w dziedzinie aprowizacji lecz komunkacji, skłoniła nas do rozgladnięcia sie za substytutem, patrzymy, a tu mamut.

Dodaj komentarz